17.02.2018 r. - Kolejna karta zapisana!

"Człowiek musi od czasu, do czasu sobie polatać" - cytat z filmu "Wniebowzięci". Może to być mantra, lub motto życiowe. Laickie podejście do życia w niczym to nie posłużyło. Lata wyrzeczeń dla których się poświęca sportowiec, są nie do zrealizowania w normalnym życiu. To cechuje wybitnych ludzi, i ustawia ich w wymarzonym krajobrazie dla pozostałych odbiorców. W 2014 r. wybuchła podwójna radość, a w tym jak na razie jedna. Cofając się w przeszłość, to Lake Placid i Garmisch-Partenkirchen była podobna sytuacja, że Birger Ruud został podwójnym złotym medalistą olimpijskim. Z historii najnowszej to był ciąg ośmioletni, jedna przerwa, a cztery medale zdobyte. Salt Lake City i Vancouver opanował jeden skoczek, który w swym kraju jest uznawany za legendę pokroju tenisisty Federera. W przeszłości decydowały zaledwie 0,3 pkt, tak, jak np. w 1938 r. w Lahti. Gdzie wspomniany Norweg przegrał z Polakiem - Marusarzem - mistrzostwo świata, a w Ga-Pa odstawał od światowej czołówki. Nie wolno mi zapomnieć o innym Skandynawie, który w Chamonix na "Tygodniu Sportów Zimowych" wywalczył pierwszy medal olimpijski. Jacob Tullin Thams mało kto o nim pamięta. A szkoda, bo zasłynął nie tylko ze zwyciężonego medalu we Francji, ale z tego powodu, że jako pierwszy bodajże w Holmenkollen skoczył 19 m! Wtedy to było bezprecedensowe wydarzenie. Historię pisze życie, a więc, niech się toczy z jak najlepszymi rezultatami dla nas!
Doskonale wiemy, co się wydarzyło w sobotę 17.02 po południu polskiego czasu. Trzeci złoty medal olimpijski dla Kamila Stocha! Niesamowita rzecz, i ogromny sukces Stefana Horngachera jako trenera kadry Polski. Mam nadzieję, że mass media nie będą o tym zbyt długo mówić, bo to samemu zainteresowanemu w niczym nie służy, a wręcz przeciwnie. Męczy go to, i jak sam kiedyś powiedział, "Nie można tak eksploatować zwycięzcy danego konkursu, bo zakłóca mu się regenerację do kolejnego startu." Oczekiwanie było jak w Sochi, kiedy stojąc wraz z Norakim Kasaim i Peterem Prevcem wygrał drugi złoty medal o 1,3 pkt. Przypomniał mi się finał 65. Turnieju Czterech Skoczni, gdzie w Bischofshofen było podobnie. Wtedy bardzo pomógł Daniel Andre-Tande, który spadł na bulę, tym samym przegrywając z kretesem 4 skocznie, bowiem był dopiero trzeci. Rok później historia powróciła do tego samego miejsca, z jeszcze większym spektaklem. Bowiem jako drugi po Svenie Hannawaldzie i magicznym 2002 r. wygrywa wszystkie cztery konkursy. Prasa, media od razu wieszają medale na szyi, po czym przychodzi konkurs lotów narciarskich w Tauplitz, i Stoch nie kwalifikuje się do drugiej serii. Wyraźnie powiedział, że to była skocznia, której nie lubi. Natomiast społeczeństwo obwieszczało, że to jest regres formy u najlepszego skoczka w historii Polski. Trywialnie, bo już za następny weekend zdobył vice-mistrzostwo świata w lotach narciarskich w Oberstdorfie. Co chcę przez to powiedzieć? Nie wolno dzielić skóry, na żyjącym jeszcze niedźwiedziu. Polska mentalność jest na tyle obłudna i dwulicowa, że jak zdobywamy medale, odnosimy sukcesy, to jest wtedy dobrze. A jak komuś się noga powinie, to od razu mieszamy go z najgorszym błotem. Nie powinno tak być nigdy! Ach, jaka w tym momencie nasunęła mi się konkluzja, wywodząca się z bardzo mądrej piosenki Pana Stanisława Soyki...
"I, aby żyć samemu, trzeba dać"

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Kuusamo/Ruka - wietrzna loteria

Poruszający wywiad, z człowiekiem, który jest dyrektorem...

Halo, Włodku! - Benefis Włodzimierza Szaranowicza.