RAW AIR! - skończone, lawina krytyki...
Chciałoby się przypomnieć hasło, domenę, jaką zaproponowała Norwegia podczas tego turnieju, lecz w tym roku przerosło oczekiwania i cierpliwość kibiców, w tym moje. Ale od początku. 60.000 EUR - to nagroda dla zwycięzcy całego cyklu. 16 skoków, dzień po dniu, co 2 dni na innym obiekcie. A wszystko to ma zwięczyć konkurs lotów w Vikersund, porywające odległości, imponujące loty. Cofnijmy się rok wcześniej, gdzie miał miejsce najwspanialszy konkurs drużynowy w historii skoków narciarskich. Bitwa na najdłuższe odległości, monumentalne loty zawodników, które wryły się w mą pamięć trwale, dwa rekordy świata, po prostu niesamowite przeżycia. Przecież stamtąd pochodzi rekord życiowy Macieja Kota i Piotra Żyły, co przez 7 dni było nawet rekordem Polski. W takich momentach, chcę być komentatorem skoków narciarskich, ponieważ znam całą genezę powstawania i unowocześniania tej dyscypliny, ale niestety nie mogę. Nie chcę mówić dlaczego, bo to prywatne defekty, czego nie widać TU, na papierze.
RAW AIR! - the most extreme, the most intense, to hasło propagujące norweski cykl. Znów muszę sięgnąć po opowieści pana Włodzimierza, który w 2017 r., gdy komentował konkursy w Oslo. Bardzo istotną rzecz powiedział, co w moim mniemaniu pomału się zaczyna przekładać w teraźniejszość. Pomysłodawca cyklu - Arne Abratten - nigdy nie skoczył 100 metrów, a wymyślił zabawę codzienną, w której to istotne są każde punkty, nawet z kwalifikacji. Nierówne warunki, gdzie - wiadomo, północna Europa o tej porze jest narażona na pogodę zimowo-wiosenną, wobec czego wiatry szaleją w Skandynawii i powstaje problem w rozgrywaniu konkursów. Klasyfikuję się to do najcięższego cyklu, jaki kiedykolwiek miał miejsce w historii skoków narciarskich. Nie bez kozery takiego użyłem sformułowanie najcięższy, bo nawet zabawa niemiecko-austriacka ma jeden dzień przerwy, wraz z przejazdem do Innsbrucka, a tu? Dzień, w dzień zawody. Nocne przejazdy, spanie w co rusz innym hotelu... Czy takie zawody powinny się odbywać? Nie mi o tym decydować, bo nie jestem ramieniem Międzynarodowej Federacji Narciarskiej. Jestem tylko blogerem, i przelewam moje myśli na papier, by ktoś poczytał o tym z perspektywy fana, kibica skoków narciarskich. Mogę wyrazić swe zdanie, ale czy ktoś to przeczyta? Wątpliwe...
Stara Holmenkollen wciąż piękna. Na wzgórzu w Oslo stoi i patrzy, i co najważniejsze pamięta historię, która się pisze nieprzerwanie od 126 lat. To TU w 1892 r. odnotowany został pierwszy rekord świata, który wówczas wynosił 21,5 m. A przypomnę tylko, że pierwszy nieodnotowany rekord właśnie z Norwegii (bodaj: Król Olaf V) skoczył na otwarciu, zaledwie 9,5 m. Nie będę odtwarzać po raz kolejny genezy Holmenkollbakken, bo to możecie znaleźć kilkanaście postów wstecz, i nie zamierzam powielać wpisów. Proszę sobie wyobrazić, że podczas Igrzysk Olimpijskich zorganizowanych w 1952 r. przyszło na obiekt skoczni 105.000 ludzi i oklaskiwało Norwega, który zdobył złoty medal. Niesamowite przeżycie, a kilka lat wcześniej, zeskok skoczni był wyłożony kamieniami podczas II Wojny Światowej przez niemieckich żołnierzy. Celem było ich, by nikt nie skoczył z obiektu, a jeśliby skoczył, wówczas wtedy by był zabity. (Zasięgnięte z innej historii wojennej)
Obiekt w Lillehammer jest relatywnie młodszy, ale także bogaty w historię jak w Oslo. Lysgardbakken, boć tak się nazywa kompleks w Norwegii był świadkiem niezapomnianych Igrzysk Olimpijskich, które miały miejsce w 1994 r. Na których to po raz drugi triumfował Jens Weißflog i Espen Bredesen. W woli przypomnienia, ten pierwszy, święcił triumfy już dziesięć lat wcześniej, a dokładniej w Sarajewie'84. Skocznia ta, jest niewątpliwie szczęśliwa dla Polski. Pamiętamy rok, w którym dwaj Polacy święcili triumf w konkursie indywidualnym (data: 11.12.2016 r.). Maciej Kot i Kamil Stoch po raz pierwszy w historii stanęli na najwyższym stopniu podium. Sięgam do kart historii, i przypominam sobie, że 6.12.2009 r. zwyciężył Simon Ammann po fenomenalnym skoku na 146 m, a w drugiej serii tegoż samego konkursu "król Lillehammer" , Gregor Schlierenzauer skoczył na niebotyczną odległość 150 m. Ten skok nie został ustany, i znowu mi się przypomniał skok z Vikersund, o którym będzie w dalszej części artykułu...
Zmuszony jestem zacząć opowieść od roku 2001. Bo tak naprawdę, przez TEN skok sławiła się skocznia Granasen w Trondheim. Wspaniały lot Adama Małysza porwał tamtejszą publiczność, który wylądował na 138,5 m. Kolejny niezapomniany skok polskiego idola kryzysowego, który był ambasadorem lotu do światowej współczesności. Skok, jak i komentarz angielskiego dziennikarza sportowego, który to wykrzyczał: "To jest doprawdy nieprawdopodobny skok Małysza!" Ciężko się z Nim nie zgadzać, bo to jest do dzisiaj przypominane, a polskie akcenty? Rok 2013, zwycięstwo Stocha nad Bardalem i Schlierenzauerem, i oczywiście zeszłotygodniowy konkurs, w którym pobity został rekord skoczni - 146 m. Mistrzowska klasa polskiego zawodnika, który w niedzielę zapewnił sobie triumf w klasyfikacji Pucharu Świata! Adam Małysz powiedział, że nikt inny nie jest w stanie pobić Kamila. On jest w najwyższej formie.
Monsterbakken, żartobliwie rzecz biorąc. Wcale się tak nie nazywa skocznia, do której należy rekord świata - 253.5 m z zeszłorocznego konkursu drużynowego. A w tym? W tym roku był też konkurs drużynowy i indywidualny, z tym, że ten pierwszy był karykaturą w ogóle jakiegokolwiek konkursu. Żal było na to patrzeć, bowiem łączną notę, którą uzyskała drużyna gospodarzy była zaledwie nie 1000 pkt. Notabene, w poprzednim sezonie mogliśmy oglądać noty końcowe ponad 2000 pkt. Gdzie jest błąd, gdzie logika? Prawdziwy szturm przeprowadzili Wikingowie, gdzie drugą Polskę wyprzedziła o ponad 260 pkt. 260 pkt czy to nie najwyższa przewaga w historii skoków drużynowych? Nie zagłębiałem się w martyrologię konkursów zespołowych, ale mi się wydaję, że po raz pierwszy jakakolwiek ekipa, miała tak wyolbrzymioną przewagę nad pozostałymi.
Triumf w RAW AIR! Kamila Stocha stał się faktem! Wygrał wszystkie turnieje oprócz nadchodzącej "Planica 7", która zwieńczy ten przepiękny sezon.
Stara Holmenkollen wciąż piękna. Na wzgórzu w Oslo stoi i patrzy, i co najważniejsze pamięta historię, która się pisze nieprzerwanie od 126 lat. To TU w 1892 r. odnotowany został pierwszy rekord świata, który wówczas wynosił 21,5 m. A przypomnę tylko, że pierwszy nieodnotowany rekord właśnie z Norwegii (bodaj: Król Olaf V) skoczył na otwarciu, zaledwie 9,5 m. Nie będę odtwarzać po raz kolejny genezy Holmenkollbakken, bo to możecie znaleźć kilkanaście postów wstecz, i nie zamierzam powielać wpisów. Proszę sobie wyobrazić, że podczas Igrzysk Olimpijskich zorganizowanych w 1952 r. przyszło na obiekt skoczni 105.000 ludzi i oklaskiwało Norwega, który zdobył złoty medal. Niesamowite przeżycie, a kilka lat wcześniej, zeskok skoczni był wyłożony kamieniami podczas II Wojny Światowej przez niemieckich żołnierzy. Celem było ich, by nikt nie skoczył z obiektu, a jeśliby skoczył, wówczas wtedy by był zabity. (Zasięgnięte z innej historii wojennej)
Obiekt w Lillehammer jest relatywnie młodszy, ale także bogaty w historię jak w Oslo. Lysgardbakken, boć tak się nazywa kompleks w Norwegii był świadkiem niezapomnianych Igrzysk Olimpijskich, które miały miejsce w 1994 r. Na których to po raz drugi triumfował Jens Weißflog i Espen Bredesen. W woli przypomnienia, ten pierwszy, święcił triumfy już dziesięć lat wcześniej, a dokładniej w Sarajewie'84. Skocznia ta, jest niewątpliwie szczęśliwa dla Polski. Pamiętamy rok, w którym dwaj Polacy święcili triumf w konkursie indywidualnym (data: 11.12.2016 r.). Maciej Kot i Kamil Stoch po raz pierwszy w historii stanęli na najwyższym stopniu podium. Sięgam do kart historii, i przypominam sobie, że 6.12.2009 r. zwyciężył Simon Ammann po fenomenalnym skoku na 146 m, a w drugiej serii tegoż samego konkursu "król Lillehammer" , Gregor Schlierenzauer skoczył na niebotyczną odległość 150 m. Ten skok nie został ustany, i znowu mi się przypomniał skok z Vikersund, o którym będzie w dalszej części artykułu...
Zmuszony jestem zacząć opowieść od roku 2001. Bo tak naprawdę, przez TEN skok sławiła się skocznia Granasen w Trondheim. Wspaniały lot Adama Małysza porwał tamtejszą publiczność, który wylądował na 138,5 m. Kolejny niezapomniany skok polskiego idola kryzysowego, który był ambasadorem lotu do światowej współczesności. Skok, jak i komentarz angielskiego dziennikarza sportowego, który to wykrzyczał: "To jest doprawdy nieprawdopodobny skok Małysza!" Ciężko się z Nim nie zgadzać, bo to jest do dzisiaj przypominane, a polskie akcenty? Rok 2013, zwycięstwo Stocha nad Bardalem i Schlierenzauerem, i oczywiście zeszłotygodniowy konkurs, w którym pobity został rekord skoczni - 146 m. Mistrzowska klasa polskiego zawodnika, który w niedzielę zapewnił sobie triumf w klasyfikacji Pucharu Świata! Adam Małysz powiedział, że nikt inny nie jest w stanie pobić Kamila. On jest w najwyższej formie.
Monsterbakken, żartobliwie rzecz biorąc. Wcale się tak nie nazywa skocznia, do której należy rekord świata - 253.5 m z zeszłorocznego konkursu drużynowego. A w tym? W tym roku był też konkurs drużynowy i indywidualny, z tym, że ten pierwszy był karykaturą w ogóle jakiegokolwiek konkursu. Żal było na to patrzeć, bowiem łączną notę, którą uzyskała drużyna gospodarzy była zaledwie nie 1000 pkt. Notabene, w poprzednim sezonie mogliśmy oglądać noty końcowe ponad 2000 pkt. Gdzie jest błąd, gdzie logika? Prawdziwy szturm przeprowadzili Wikingowie, gdzie drugą Polskę wyprzedziła o ponad 260 pkt. 260 pkt czy to nie najwyższa przewaga w historii skoków drużynowych? Nie zagłębiałem się w martyrologię konkursów zespołowych, ale mi się wydaję, że po raz pierwszy jakakolwiek ekipa, miała tak wyolbrzymioną przewagę nad pozostałymi.
Triumf w RAW AIR! Kamila Stocha stał się faktem! Wygrał wszystkie turnieje oprócz nadchodzącej "Planica 7", która zwieńczy ten przepiękny sezon.
Komentarze
Prześlij komentarz