Wspominanie, dzięki Cyklowi...

Przed trzema laty, gdy zadebiutował na antenie sportowego kanału Telewizji Polskiej miałem nadzieję, że to będzie uniwersum historyczne... Takie, że poprzez oglądanie, będziemy mogli uczyć się historii polskiego sportu, w końcu, przed rokiem było stulecie... Od Annasza do Kajfasza? Nic bardziej mylnego, bowiem była to piękna lekcja obrazu czarno-białego, mikrofonu trzaskającego podczas erraty, najczęściej ś.p. Bohdana Tomaszewskiego, znakomitego niegdyś dziennikarza Polskiego Radia i TVP. Jerzy Kulej, Irena Szewińska, Jan Tomaszewski, Robert Korzeniowski to są nazwiska najbardziej utytułowanych polskich sportowców, odznaczonym Orderem Zasłużonym Rzeczpospolitej Polskiej. Niesamowite wyróżnienie, zaiste, pewnie byłoby więcej gdyby nie okres 1939-45, a mieliśmy wybitne postaci polskiego sportu. Z tym rzemieślniczym okresem, najbardziej mi się kojarzy Zakopiańczyk - Stanisław Marusarz, wraz z siostrą Heleną. Wzór sportowca, który w 1940 roku dokonał rzeczy tak spektakularnych dla Krakowa, dla rodzinnego Zakopanego, że warto tą historię utrwalać. Na tym blogu takowa jest, więc nie będę jej powtarzać, czasami się zastanawiam, czy obecnego, któregokolwiek sportowca stać by było na taki wyczyn, na takie poświęcenie? Mogę powiedzieć tyle: Chapeau Bas, Mistrzu!
Idąc tym tropem, to kolejne opowieści zasłyszane "w internetach" to Halina Konopacka i przełomowy 1932 rok, gdzie to miała jechać na Igrzyska Olimpijskie do Los Angeles. Historia jest taka, że bardzo młoda lekkoatletka, bała się, że od ówczesnych władz I Rzeczpospolitej, nie dostanie pozwolenia na wyjazd do Stanów Zjednoczonych. Tak się jednak nie stało, wyjechała i zachwyciła fenomenalna biegaczka. Trochę mi to przypomina amerykańskie powiedzenie "no rist, no fun" - bez ryzyka nie ma zabawy, ale to był taki american dream w tamtych czasach. Można by opowiadać, przypominać ciekawostki, lecz ten dzisiejszy cykl jest poświęcony temu, ale nie taki był zamysł tegoż artykułu...
Trzy lata pięknych lekcji sportu, historii najważniejszych zdarzeń tego roku, o którym mowa... Po prostu piękny, ujednolicony magazyn, do którego zawsze z uśmiechem wracam, mimo tego, że pięćdziesiąty raz oglądam daną relację! Coś pięknego. W dobie pandemii, mogę codziennie rozkoszować się tym "mini-serialem", jest to cudowne przeżycie. Polecam gorąco.
"Mini-serial"? Och, jakie to było twórcze określenie w latach 2001-2003, gdzie jego stworzycielem był Wiślanin - Adam Małysz. Gdzieś wyczytałem takie spostrzeżenie, że "Jego imię, nawiązuje do tego Adama z Biblijnego Raju" - cokolwiek Autor miał na myśli, muszę przyznać, że elokwencji nie brakowało mu, a także rozmaitych porównań... W dobie "kryzysu sportowego", gdy nie mieliśmy żadnych idoli sportowych, Małysz stał się tamą, skąd czerpaliśmy emocje, łzy wzruszenia. Tak, jak Pan Krzysztof Miklas w Bischofshofen 6.01.2001 r. gdy po wygranym 49. Turnieju Czterech Skoczni przez Wiślanina, podszedł do niego i spytał co czuje zwycięzca. Dość lakonicznie i oszałamiająco powiedział, że wygrał, ale to nie dochodzi do niego... Fenomenalny, krótki wywiad, bodaj pierwszego Polaka, który wygrał zawody PŚ, lecz z największą przewagą na skoczni w Innsbrucku. W dobie not i metrów, była to niebagatelna przewaga, nad drugim Noriakim Kasaim wynosząca 44,9 punktów, a w całym turnieju zaliczka punktowa nad Janne Ahonenem wyniosła 104,4 pkt. Mam coś w rękawie z tamtego okresu - fotografie, zrzut ekranu, zrobiony podczas oglądania "Retro..."
Ciekawe, czy sprawne oko wychwyci skąd to jest? Podpowiem: szalone Mistrzostwa Świata i -sza! Czekam na komentarze! A jak nie to, to będą kolejne dwie fotografię, w roli głównych: Adam Małysz. Popatrzcie, jak łatwo opowiadać o sporcie na przestrzeni lat. Wydarzeniami, częściej politycznymi, uświadamiamy sobie: Aha! To było jak wtedy... Prawda, że upolitycznieniami wchodzimy w rok i wywołujemy wspomnienia sportowe? Ciekawy mechanizm, a Wy jak macie? Tak samo, czy inaczej? Nasunęła mi się właśnie "skamielina", jak to powiedział mój były nauczyciel historii, twórca i autor blogu "Historia i Ja" piosenka, rodem z 50. lat XX w. 
"Trzej przyjaciele z boiska: skrzydłowy, bramkarz i łącznik
Żyć bez siebie nie mogą, dziarscy i nierozłączni
Niejeden mecz już wygrali, niejeden przegrać zdążyli
Często się rozjeżdżali, lecz zawsze znów się schodzili"
Zanim zakończę ten artykuł (151), pragnę podziękować Czytelnikom mojego bloga. Wczoraj zajrzałem w statystyki i nie dowierzałem w to, co widzę... 25.600 odsłon, wczoraj to TYLKO 50, wstawię zrzut też, bo mam, zrobiłem. Dziękuję bardzo, myślałem, że nikt nie będzie czytał, zwykłego "szarego" człowieka. Nie dość, że, moim zdaniem, nie umiem pisać, ale mam wyimaginowany zasób słownictwa, idzie to ciężko mi, Wy mi się odpłacacie pięknymi liczbami, w statystykach! Dziękuję! 

                                                         

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Kuusamo/Ruka - wietrzna loteria

Poruszający wywiad, z człowiekiem, który jest dyrektorem...

Halo, Włodku! - Benefis Włodzimierza Szaranowicza.