Poruszający wywiad, z człowiekiem, który jest dyrektorem...
Wiele cierpkich słów, można usłyszeć w naszym gronie o partii rządzącej. Że są bezduszni, złodzieje, innych nie wymienię, gdyż po prostu pewna maksyma mi na to nie pozwala. Lecz pewne osoby, o których nie wiedzą, o ich istnieniu, żyją w świadomości że nic im nie dolega... A to jak się okazuje, jest nieprawdą... Są zagubieni w swoim światopoglądzie, cierpią na schorzenia psychiczne, które później przeradzają się w choroby z domieszką -holizm. Poszukują sensu życia, i czasem bywają takie sytuacje, od których po prostu - odechciewa się żyć. Może to być bolączka ludzi "prostych", a nie "wyższych sfer"... I tu się sromotnie mylicie... To, co Wam teraz zaprezentuję, być może zmieni stosunek do... Zresztą, zobaczcie sami!
"Marysia była moją ukochaną siostrzenicą.
Traktowałem ją jako kogoś pomiędzy córką, młodszą siostrą, a
przyjaciółką. Było między nami dziesięć lat różnicy, razem się
wychowywaliśmy. Była moją najbliższą osobą. 31 sierpnia 2013 roku o
szóstej rano dostałem telefon, że trafiła do szpitala i jest po
badaniach. Znana była już diagnoza. Glejak mózgu. Pół roku życia." - to mówi Pan Marek Szkolnikowski, dyrektor TVP Sport, który przeżył śmierć swej ukochanej Marysieńki. Nie jest łatwo z tym żyć, tego zaakceptować, ani pogodzić się z tą myślą, że ktoś z dnia na dzień traci kogoś, kto był oczkiem w głowie całej rodziny. Jak poniżej możemy wyczytać, również brat Pana Marka, miał problemy natury rozwojowej...
"Brat wymaga opieki dwadzieścia cztery godziny na dobę. Mama skończyła
prawo, ale nigdy nie poszła do pracy. Tata ma 72 lata i pracuje non stop
od czterdziestu lat. Wstaje o szóstej rano, idzie do pracy, wraca o
szesnastej, bierze rower z siodełkiem i wozi na nim 41-letniego faceta
po okolicy. W nocy brat często nie śpi." - Nie wyobrażam sobie takiego życia "pod kloszem". O, ironio! Chichot losu mnie spotkał, w tym momencie? Przecież tak samo jestem osobą niepełnosprawną z Mózgowym Porażeniem Dziecięcym, i każda minuta jest na wagę złota, bo a nóż coś się stanie... Z kolei ten artykuł, który chcę dziś, w pełnej krasie zaprezentować, jest niezwykle personalnym i pięknym. Opowiadającym o tym, jak ludzie żyją w problemach, o których przeciętny człowiek nawet nie wie. Niezwykle ciepły, pełen skrajnych emocji wywiad, który jest przesłaniem dla tych osób, którzy radykalnie oceniają pracę Telewizji Polskiej, pod pryzmatem partii rządzącej. Światopogląd, jako taki zmieszany przez władzę, nie jest realny. Na to różne bodźce się składają...
"Rodzice mają coraz mniej siły, całe
życie poświęcili bratu. Odsuwają od siebie myśl, że ich zabraknie. Skoro
trwa to 41 lat, będzie jeszcze trwało. Wracają pytania: gdzie tu jest
sens, po co to wszystko? Dzięki choremu bratu, zawsze byłem silny,
twardy, ale w pewnym momencie było tego za dużo. Ile można dźwigać tego
ciężaru? To jak w opowieści z krzyżem. Po śmierci przychodzi do pana
Boga facet i mówi, że strasznie ciężki był jego krzyż. Bóg otwiera drzwi
i mówi, by sobie wybrał jakiś inny." - TU, w tym momencie, pragnę się zatrzymać, bo jestem coś winien opowiedzieć Wam. A to jest najlepsza okazja, ku temu. Nie tak dawno, jak miesiąc temu, uczestniczyłem w tygodniowym obozie rekolekcyjnym, poświęconym Bogu. Ciekawe, czy ktoś słyszał, z obserwatorów tego bloga, o wierze wiaroświetlanej? Jak nie, to może zrobię osobny artykuł o tym? Jeszcze nie wiem, jak to będzie... Tak, czy owak to straszne, pomimo tego, co przeżył Pan Marek w swoim życiu, jeszcze się trzyma... Chociaż...
"31 sierpnia 2013 roku, skończył się mój świat. Te ponad dwa lata walki pamiętam jak przez mgłę. Działałem w innym trybie myślowym i emocjonalnym. Poczucie pęknięcia i rozpadnięcia się na kawałki przyszło zdecydowanie później. Po śmierci jest duża adrenalina. Trzeba wiele załatwić, nawet tak prozaiczne sprawy jak pogrzeb czy wybór trumny. Później jest poczucie ulgi, że twoja najbliższa osoba już nie cierpi, że nie musisz na to patrzeć, że skończył się koszmar dla twoich najbliższych i że jakoś to będzie. Etap euforii i spokoju." - Trochę mi to przypomina autobiografię Moniki Kuszyńskiej, w której opowiada, jak Jej skończyło się "pierwsze życie". O swym ferworze do walki, właśnie o Bogu, który dał nadzieję na "lepsze jutro", i ono trwa... Mała dygresja, od której od wczoraj myślałem podczas czytania z bardzo dużym zainteresowaniem. MY - ludzie nie jesteśmy w stanie docenić tego, co mamy. Żyjemy w takim pędzie, że nie doceniamy tego, kim tak naprawdę jesteśmy, czego chcemy od życia...
Na tym na razie, chcę poprzestać moje "skrobanie", ale powrócę do tego artykułu w najbliższym czasie.
"31 sierpnia 2013 roku, skończył się mój świat. Te ponad dwa lata walki pamiętam jak przez mgłę. Działałem w innym trybie myślowym i emocjonalnym. Poczucie pęknięcia i rozpadnięcia się na kawałki przyszło zdecydowanie później. Po śmierci jest duża adrenalina. Trzeba wiele załatwić, nawet tak prozaiczne sprawy jak pogrzeb czy wybór trumny. Później jest poczucie ulgi, że twoja najbliższa osoba już nie cierpi, że nie musisz na to patrzeć, że skończył się koszmar dla twoich najbliższych i że jakoś to będzie. Etap euforii i spokoju." - Trochę mi to przypomina autobiografię Moniki Kuszyńskiej, w której opowiada, jak Jej skończyło się "pierwsze życie". O swym ferworze do walki, właśnie o Bogu, który dał nadzieję na "lepsze jutro", i ono trwa... Mała dygresja, od której od wczoraj myślałem podczas czytania z bardzo dużym zainteresowaniem. MY - ludzie nie jesteśmy w stanie docenić tego, co mamy. Żyjemy w takim pędzie, że nie doceniamy tego, kim tak naprawdę jesteśmy, czego chcemy od życia...
Na tym na razie, chcę poprzestać moje "skrobanie", ale powrócę do tego artykułu w najbliższym czasie.
Komentarze
Prześlij komentarz