Stanisław Marusarz - Ucieczka z Montelupich.
Dziś, tj. 29.10 przypada XXIV rocznica śmierci jednego z prekursorów zimowych skoków polskich. O Jego wyczynach (tych sportowych) mówi się zwłaszcza przy konkursach zakopiańskich. W Lahti przed II Wojną Światową, kiedy to dokładnie w tym samym roku alianci podpisali pakt zawierający atak na Polskę, zdobył srebrny medal. Jednak, to nie zrobiło na tym "bohaterze Narodowym" większego wrażenia. Dalej brnął po swoje. Wtedy w '38 przegrał złoty medal o bodaj 0,3 pkt z Norwegiem Ruudem. Gdy wrócił do swego rodzinnego miasta, jakim było Zakopane większe grono tamtejszych mieszkańców zasypało kwiatami srebrnego medalistę. Po roku 1989, w Wolnej Polsce de facto, gdy zaczęła się dekomunizacja państwa polskiego, odznaczono działaczy wojennych orderem Virtuti Militari za działania wojenne, które nie były proste. W wieku 66 lat oddał swój ostatni skok, na swojej ukochanej Wielkiej Krokwi. Tego zawodnika nazywamy, jako "dziadka" polskich skoków narciarskich. Ale dość tego wstępu, może bym przedstawił tego zaszczytnego Jubilata, który ukończyłby 104 lata? Czynię swą powinność!

6 luty 1927 r. - to dzień, w którym po raz pierwszy w zawodach oddał skok na swej ukochanej Wielkiej Krokwi. Zajął w nich trzecie miejsce przed legendą Zakopanego Bronisławem Czechem i Stanisławem Gąsienicą-Sieczką. Przy zeskoku obiektu, czternastoletni młodocianin miał okazje po raz pierwszy rozdawać autografy.
TVP zrobiła fenomenalny dokument biograficzny o życiu Marusarza. Wiele ciekawostek, z których obecnie czerpię wiedzę na ten temat, pochodzi właśnie z tego filmu.
Gdy nastąpił wybuch II Wojny Światowej polski skoczek udał się na Słowację. Sądząc, że apogeum wojny się niedługo skończy, Stanisław podjął się pracy u Gospodarza, gdzie zapewniał wikt i opierunek. Rzeczywiście było tak, ale do momentu, gdy Tatarzy nie zajęli domu, w którym przebywał. Kazano się wyprowadzić, bo ponoć już mają swoich najemców. Niestety, i tym razem oszukali polskiego skoczka.
W 1940 r. jako świecący popularnością sportowiec, w pobliżu Szczyrbskiego Plesa został pojmany przez słowacką milicję. Gdy w kieszeni znaleźli 100.000 złotych szybko się połapali co chce uczynić i zrobić Polak, zadzwonili po niemieckie Gestapo. Zdolność skoczka narciarskiego przydała się i w tym wypadku bowiem tak mocno się odbił z podłoża, że wyleciał przez okno, tym samym kolejny raz ratując się przed łapanką. Jak napisał w swej książce: "Nie mogłem dłużej pozostać w Zakopanym. Życie pod ciągłym napięciem stawało się trudne. Trwały aresztowania, a ofiarami nasilającego się terroru Gestapo, byli także sportowcy. (...) W tej sytuacji postanowiliśmy, (w listopadzie 1939 r. pobraliśmy się) uciec na Węgry."(1940) Zrobili, jak mówili. Ochoczo przeszli granicę polsko-słowacką i szli przez całą Słowację... Dopóty, aż na granicy węgierskiej nie przechwyciła ich straż graniczna kolaborująca z Niemcami słowackich oddziałów. I zrobili, co zamierzali ponieważ, gdy małżeństwo dojechało do Preszowa rozdzielili ich, w skutek czego byli porozmieszczani w dwóch innych celach więziennych, co ciekawe, Helenę od razu wypuszczono.
Tym razem strażnicy nie dali się nabrać, bacznie pilnowali polskiego sportowca, by nie zdążył uciec i prędko oddali go Niemcom. Przewieźli go do Nowego Sącza, a potem do Krakowa na ul. Montelupich, gdzie panowało rygorystyczne więzienie. Początkowo żołnierze niemieccy zakładali, że to będzie pospolita cela, jak każda. Jednak, co się okazało później... (Dokładnie taka sama sytuacja miała odzwierciedlenie w "Medalionach" - Z. Nałkowskiej, gdzie to Autorka spisywała zeznania świadków. Trudna lektura dla liceum...) Okazało się, że musiał bardzo ciężko pracować, podporządkowywanie się Niemcom było rzeczą codzienną. Nie mógł, alboż nie miał do kogo się zwrócić o pomoc. Był zdany na samego siebie. Jeden z pierwszych transportów przyjechał z Marusarzem. "Esesmani niemal bezustannie bili, szturchali, opluwali (...) Nawet najdrobniejszy odruch sprzeciwu groził nieobliczalnymi skutkami." Chcieli, by został... Trenerem kadry niemieckiej, co jest w moim mniemaniu absurdalne. Tak na chłopski rozum, jakby doszło do takiego obrotu sprawy i jakby było niepowodzenie, to tak naprawdę od razu zasztyletowano by go.
"Po latach Marusarz wspominał pewien dzień, w którym żegnał się z życiem. W miesiąc od skazania go na śmierć, esesmani wywieźli go do podkrakowskiego fortu w Krzesławicach, o którym wiedziano, że jest miejscem egzekucji więźniów. Tam, wraz z grupą kilkunastu innych nieszczęśników ustawiono pod podziurawionym kulami murem, po którym spływała krew. Esesmani stali z karabinami gotowymi do strzału, salwy jednak nie oddali." - za pośrednictwem strony Dzieje.pl
Niewiarygodne, co musiał przejść Patronat Wielkiej Krokwi. Takie były czasy... Każdy, kto pomyśli, że te informacje są wyssane z palca, to odsyłam go na yt. Do dokumentu z 1998 r. retransmitowanego za pośrednictwem TVP Historia, a narratorem był Piotr Machalica. Polecam!
TVP zrobiła fenomenalny dokument biograficzny o życiu Marusarza. Wiele ciekawostek, z których obecnie czerpię wiedzę na ten temat, pochodzi właśnie z tego filmu.
Gdy nastąpił wybuch II Wojny Światowej polski skoczek udał się na Słowację. Sądząc, że apogeum wojny się niedługo skończy, Stanisław podjął się pracy u Gospodarza, gdzie zapewniał wikt i opierunek. Rzeczywiście było tak, ale do momentu, gdy Tatarzy nie zajęli domu, w którym przebywał. Kazano się wyprowadzić, bo ponoć już mają swoich najemców. Niestety, i tym razem oszukali polskiego skoczka.
W 1940 r. jako świecący popularnością sportowiec, w pobliżu Szczyrbskiego Plesa został pojmany przez słowacką milicję. Gdy w kieszeni znaleźli 100.000 złotych szybko się połapali co chce uczynić i zrobić Polak, zadzwonili po niemieckie Gestapo. Zdolność skoczka narciarskiego przydała się i w tym wypadku bowiem tak mocno się odbił z podłoża, że wyleciał przez okno, tym samym kolejny raz ratując się przed łapanką. Jak napisał w swej książce: "Nie mogłem dłużej pozostać w Zakopanym. Życie pod ciągłym napięciem stawało się trudne. Trwały aresztowania, a ofiarami nasilającego się terroru Gestapo, byli także sportowcy. (...) W tej sytuacji postanowiliśmy, (w listopadzie 1939 r. pobraliśmy się) uciec na Węgry."(1940) Zrobili, jak mówili. Ochoczo przeszli granicę polsko-słowacką i szli przez całą Słowację... Dopóty, aż na granicy węgierskiej nie przechwyciła ich straż graniczna kolaborująca z Niemcami słowackich oddziałów. I zrobili, co zamierzali ponieważ, gdy małżeństwo dojechało do Preszowa rozdzielili ich, w skutek czego byli porozmieszczani w dwóch innych celach więziennych, co ciekawe, Helenę od razu wypuszczono.
Tym razem strażnicy nie dali się nabrać, bacznie pilnowali polskiego sportowca, by nie zdążył uciec i prędko oddali go Niemcom. Przewieźli go do Nowego Sącza, a potem do Krakowa na ul. Montelupich, gdzie panowało rygorystyczne więzienie. Początkowo żołnierze niemieccy zakładali, że to będzie pospolita cela, jak każda. Jednak, co się okazało później... (Dokładnie taka sama sytuacja miała odzwierciedlenie w "Medalionach" - Z. Nałkowskiej, gdzie to Autorka spisywała zeznania świadków. Trudna lektura dla liceum...) Okazało się, że musiał bardzo ciężko pracować, podporządkowywanie się Niemcom było rzeczą codzienną. Nie mógł, alboż nie miał do kogo się zwrócić o pomoc. Był zdany na samego siebie. Jeden z pierwszych transportów przyjechał z Marusarzem. "Esesmani niemal bezustannie bili, szturchali, opluwali (...) Nawet najdrobniejszy odruch sprzeciwu groził nieobliczalnymi skutkami." Chcieli, by został... Trenerem kadry niemieckiej, co jest w moim mniemaniu absurdalne. Tak na chłopski rozum, jakby doszło do takiego obrotu sprawy i jakby było niepowodzenie, to tak naprawdę od razu zasztyletowano by go.
"Po latach Marusarz wspominał pewien dzień, w którym żegnał się z życiem. W miesiąc od skazania go na śmierć, esesmani wywieźli go do podkrakowskiego fortu w Krzesławicach, o którym wiedziano, że jest miejscem egzekucji więźniów. Tam, wraz z grupą kilkunastu innych nieszczęśników ustawiono pod podziurawionym kulami murem, po którym spływała krew. Esesmani stali z karabinami gotowymi do strzału, salwy jednak nie oddali." - za pośrednictwem strony Dzieje.pl
Niewiarygodne, co musiał przejść Patronat Wielkiej Krokwi. Takie były czasy... Każdy, kto pomyśli, że te informacje są wyssane z palca, to odsyłam go na yt. Do dokumentu z 1998 r. retransmitowanego za pośrednictwem TVP Historia, a narratorem był Piotr Machalica. Polecam!
Komentarze
Prześlij komentarz