Jedyna książka w takim rodzaju
Och... Widzę, że przez dwa miesiące interfejs "papieru" drastycznie się zmienił, zaktualizował... Trzeba będzie do tego przywyknąć, albo częściej pisać artykuły... Znowu jestem winien moim czytelnikom pięć de facto konkursów skoków narciarskich, które się odbyły w polskiej post-pandemicznej rzeczywistości, ale zostawię to na listopadowe pisanie. Obiecuję, postaram się. Już za 24 dni sezon zimowy 2020/2021! Przypominam gwoli ścisłości... A o czym dziś? O książce, którą namiętnie od ponad tygodnia czytam... O człowieku, który zasługuje na miano: obieżyświata, pracusia i kompetentnego w swym zawodzie. Pomysł "na życie" urodził się dopiero na stażu w Narodowym Banku Polskim mieszczącym się w Sochaczewie. Po kilkudziesięciu latach Nasz bohater, zebrał swoje historie w jedną całość, przy wsparciu Wydawnictwie Aha! napisał książkę autobiograficzną, na przeszło 300 stron (dokładnie 360). Mowa o Panu Krzysztofie Miklasie i jego biografii: "Dwie Strony Mikrofonu - Opowieści sportowego komentatora spoza telewizyjnego kadru".
Termin "obieżyświat" towarzyszył Jemu od maleńkości. Kochał góry, wspinaczki, więc, gdy miał sześć lat wybrał się w podróż do prewentorium w Zagórzu Śląskim, koło Wałbrzycha. Niesforny gzub (żartobliwie mówiąc), chciał za wszelką cenę wejść do poniemieckiego zamku nieopodal. Sęk w tym, że plan wycieczki nie zakładał zwiedzania zabytku, więc postanowił się urwać od grupy, dodając, iż minionego dnia usłyszał - "Jutro wybierzemy się do zamku...." Pani wychowawczyni, pozostawiając na pastwę losu Krzyśka, ochoczo się wybrał na ruiny owej budowli, napotkał problem... "Zsuwałem się z zamkowej góry po śniegu, przez krzaki, potykając się co chwilę o wystające głazy, zaszlochany, i nie wiadomo, jak ta moja wyprawa by się skończyła, gdybym w pewnym momencie nie wpadł, na otaczającej zamkową gorę ścieżce, prosto na grupę dzieci z jakiejś innej placówki." Nie bez kozery zatytułowany jest początek książki "Na początek podziękowania dla Anioła Stróża", ponieważ coś w tym jest... Wiele, wiele uchronień zawdzięcza właśnie Temu w Niebie... Letnie Igrzyska Olimpijskie w Melbourne (jeszcze nie gościły na mym blogu - to jest premiera!), podkreślam letnich, odbywały się na przełomie listopada/grudnia 1956 roku. Mi osobiście ten rok, kojarzy mi się ze strajkiem wrzesińskim w szkołach, a także w Poznaniu... Cóż, kontekst historyczny jak najbardziej istotny. Radio było jedynym nośnikiem, do odsłuchiwania transmisji. Najczęściej to były bardziej szumy ze "Stolicy". Legendarny Wunderteam pod batutą trenera Jana Mulaka na mistrzostwach Europy w szwedzkim Sztokholmie odniósł sukces, bowiem zdobyli osiem złotych medali. Najwięcej w historii, polska grupa lekkoatletyczna, na mistrzostwach Europy zdobyła kruszców. Zdaję sobie sprawę, że to bardzo odległe czasy, niewielu pewnie to pamięta, ale to są piękne historie, piękne opowieści... Więc, chcę je powielać, sycić się nimi... Dwa lata później nadeszły Igrzyska w Rzymie, na żywo! Gratka dla tamtejszego fana sportu. Również odbyły się na przełomie sierpnia/września, a, że pan S.Soboniak (dyrektor szkoły Podstawowej) przyjaźnił się z rodzicami Pana Krzysztofa, pozwalał mu w szkolnej stołówce oglądać imprezę globalną. Zacytuję dość ciekawą rzecz, przy czym, należy pamiętać, że to jest 1960 r. i nikt nie myślał o "transmisjach ze swojego sygnału". "Technika telewizyjna, była jeszcze w powijakach i cała Europa musiała oglądać to, co zaproponowali Włosi. A ci układali program pod siebie i musieliśmy oglądać piłkę, choć w ringu, miał za chwilę wystąpić kolejny Włoch - Sandro Lopopolo." Jest odniesienie do kultowego na moim blogu, biegu Zdzisława Krzyszkowiaka na 3000 m, ale postanowiłem tego już nie pisać w tym artykule, bo to ma być stricte o biografii. Odnajduję cząstkę siebie w tej książce, ponieważ za dziecięcych lat, Krzysiek (przepraszam za spoufalenie się) nie wyobrażał sobie nie obejrzeć żadnej transmisji sportowych, no, a tych, było jak na lekarstwo. Trzy lata później mały Łowiczanin, pojechał na wakacje do Dziadków. Rok 1963 był przełomowy w życiu Redaktora, gdyż spotkał popularnego, jak na owe czasy podróżnika światowej sławy Tonego Halika. Zresztą nie pierwszy raz, ponieważ 34 lata później, ponownie Panowie się spotkali podczas podróży do Trondheim na Mistrzostwa Świata w 1997 roku.
MatiSkoczek, Podziękowania dla Cioci Pauliny, która mnie obdarowała biografią, a także dla Mateusza Lelenia. Bez niego mi byłoby trudno pisać. Pomógł mi, przysyłając w pliku PDF książkę, dzięki czemu jest artykuł!
Komentarze
Prześlij komentarz